23 grudnia 2015

Makówki


Moja babcia jako mała dziewczynka mieszkała w Katowicach. W pięknej kamienicy na ulicy Wojewódzkiej. Uwielbiam jak we wspomnieniach cofa się do tych czasów i opowiada ze szczegółami jak wyglądała codzienność w tamtych czasach, jak szczęśliwa była ze swoimi rodzicami i siostrami. W jej opowieściach widzę wypolerowany, skrzypiący parkiet, mosiężne klamki, kaflową kuchnię i zapach świątecznych potraw przygotowywanych przed Wigilią. Zimy też były wtedy inne - mroźniejsze i śnieżne. 
Odkąd pamiętam babcia karmiła nas w święta Bożego Narodzenia makówkami. Bardzo je lubię, choć jest to deser, którym bardzo szybko można się przesycić.
Jutro Wigilia, ciekawa jestem co babcia powie na moją wersję makówek - jest w niej nieco więcej chałki, którą bardzo lubię i specjalnie sama upiekłam. Ultra-babcina wersja zawsze była "na bogato" z mniejszą ilością pieczywa, za to z konkurencyjną dla maku ilością bakalii. 
Poniżej przepis na makówki mojej babci, w mojej interpretacji. Podaję proporcje na niewielką miskę, w razie potrzeby makówki można zamrozić i jeść jeszcze w karnawale.



 Makówki


300g zmielonego maku
600 ml mleka plus około 200ml do nasączania
6 łyżek miodu
150g rodzynek
100g blanszowanych migdałów
50g orzechów laskowych
50g orzechów włoskich
3/4 chałki
2 łyżki domowej kandyzowanej skórki pomarańczowej

Mak, mleko i miód wkładam do rondelka i podgrzewam na wolnym ogniu, uważając aby się nie przypaliło. Wrzucam rodzynki, 2 łyżki skórki pomarańczowej i gotuję jeszcze chwilę.
Orzechy i migdały siekam i delikatnie podprażam na suchej patelni.
W szklanej misce układam warstwami masę makową, kromki chałki i orzechy, wierzch zakańczam masą makową i przyozdabiam migdałami.
Czekam aż całość przestygnie i wkładam na kilka godzin do lodówki. W międzyczasie kilka razy nasączam deser skrapiając go z wierzchu kilkoma łyżkami mleka.
Makówki powinny byc wilgotne i dobrze nasączone, a kromki chałki rozpływające się i delikatne.


11 grudnia 2015

Lussebullar - szafranowe bułeczki






W tym roku zima jest łagodna i ciepła, ale jej zaborczy charakter wychodzi właśnie teraz, kiedy słońca jest tak niewiele, a dzień ledwie się zaczął, już się kończy. Kiedy przychodzi świt widzę jak na jednym skraju nieba jest jeszcze granatowo i pali się kawałek księżyca oraz jakaś mocna gwiazda (bądź satelita), a na dole, od horyzontu zaczyna wlewać się fioletowo-pomarańczowy brzask. Teraz ten świt zaczyna się później, wskakuje na scenę, w ostatniej chwili, sekundę przed tym nim zgasną miejskie latarnie. I ledwie odhaczę kilka zadań z terminarza, a jedząc obiad widzę swoje odbicie w kuchennej szybie, bo znowu jest noc.

Szwedzi mają gorzej :) U nich to dopiero jest teraz ciemno. Z tej okazji od setek lat obchodzą święto, kiedyś pogańskie, potem chrześcijańskie, które symbolizuje rozświetlenie tych okropnych, grudniowych mroków. Geneza uroczystości jest dosyć zawiła i pomieszana, dosyć wspomnieć, że patronką tego dnia, bo o 13 grudnia mowa, jest chrześcijańska święta, Łucja z Syrakuz, która umarła męczeńską śmiercią za wiarę w Jezusa Chrystusa, wcześniej tracąc wzrok w dosyć drastyczny sposób. W Szwecji, w Dzień św. Łucji, dziewczynki przebierają się w białe zgrzebła przepasane taśmą bądź sznurem w kolorze czerwonym, który symbolizuje śmierć męczeńską. Niosą ze sobą światło świec i śpiewają adwentowe pieśni, a o świcie podają tace pełne żółciutkich, szafranowych bułek z rodzynkami, nazywanych Lussebullar albo Lussekatter, które Szwedzi jedzą tego dnia w towarzystwie kawy, gloggu bądź czekolady.

Ja przygotowuję ciasto na te szwedzkie bułeczki dzień wcześniej, odstawiam na noc do lodówki, tak, że rano mogę formować małe, podwójne ślimaczki z rodzynkami i podawać je od razu do porannej kawy. Możecie też wykorzystać przepis na Lussebullar w standardowy sposób, pozwalając ciastu wyrastać dużo krócej i nie w lodówce ale w ciepłym miejscu. Spróbujcie, być może zapach szafranu i kawy umili Wasz grudniowy poranek.




 

Lussebullar - adwentowe, szafranowe bułeczki na Dzień św. Łucji


15-18 sztuk
czas przygotowywania: w sumie 40 minut
czas wyrastania ciasta: całą noc lub 1-1,5 godziny
czas wyrastania uformowanych bułek: niepełna godzina
czas pieczenia: 11 minut

Składniki:
  • 3/4 szklanki mleka
  • 1/2 łyżeczki nitek szafranu
  • 75g cukru
  • 7g (1 paczka) drożdży instant
  • 500g mąki
  • 1/2 łyżczki soli
  • 1/4 kostki miękkiego masła (50g)
  • 2 kopiaste łyżki serka homogenizowanego, naturalnego
  • 2 jajka
  • rodzynki
  • oraz jajko roztrzepane z łyżką mleka do posmarowania bułeczek

Wieczorem:
Szafran roztarłam w moździerzu z łyżeczką cukru. Mleko podgrzałam w rondelku z roztartym szafranem, aż się zapieniło. Zdjęłam rondelek z ognia i zostawiłam na parę minut aby mikstura przestygła i by była ciepła ale nie parzyła w palec. Do ciepłego mleka wsypałam drożdże i zostawiłam na 10 minut.
W dużej misce wymieszałam mąkę, pozostały cukier oraz sól. Zrobiłam w środku dołek w który wlałam mleczną miksturę oraz pozostałe składniki, prócz rodzynek: jajka, masło i serek. Zagniotłam ciasto i wyrabiałam, aż było miękkie, elastyczne i gładkie, o lekko klejącej strukturze. Nie musiałam dosypywać mąki i radzę powstrzymać się z tym jak najdłużej, ponieważ ciasto na początku będzie się kleić, a w miarę wyrabiania stanie się zwarte. W razie gdyby było naprawdę luźne można dosypywać po trochu mąki (maksymalnie 40g powinno wystarczyć). Wyrabiałam ciasto ręcznie około 6-8 minut - oczywiście można to zrobić przy pomocy miksera z hakiem. Następnie włożyłam je spowrotem do miski i przykryłam folią. Ciasto odpoczywało przez noc w lodówce (lub jeśli nie chcecie go odstawiać na noc i zrobić bułki od razu to zostawcie w ciepłym miejscu do podwojenia objętości, około 1-1,5 godziny).

Rano:
Ciasto przełożyłam na blat, odgazowałam i przez chwilę zagniatałam. Uformowałam długi walec z którego odcinałam po kawałku ciasta. Z takiego kawałka (ważącego ok 50-60g lub wielkości małej mandarynki) formowałam wężyk o długości ok. 20cm, a następnie zwijałam go z obu stron do środka - tak by spirala na każdym końcu była zwinięta w przeciwnym kierunku. Powstałe w ten sposób bułeczki kształtem powinny przypominać cyfrę 8, bądź zwiniętą ciasno literę S. Bułeczki przekładałam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, przykryłam folią i zostawiłam na niepełną godzinę, w ciepłym miejscu, aby podwoiły objętość.

Piekarnik nagrzałam do 210 st. C. Wyrośnięte bułki posmarowałam rozmąconym jajkiem, a w środek każdej spirali mocno wcisnęłam rodzynkę. Piekłam bułeczki 11 minut. Po wyjęciu z piekarnika trzeba poczekać 5 minut, a potem można jeść :-) Są doskonałe do kawy albo gorącej czekolady.












Początkowo korzystałam z przepisu SimplyRecipes, jednak zmodyfikowałam go na swoje potrzeby.

10 grudnia 2015

Wigilijna kasza Kuba



Prababcia Helena pochodziła z Krosna. Umarła kiedy miałam 5 lat więc wspomnienia o niej są bardzo mgliste - pamiętam, że miała długie, siwe włosy spięte w kucyk, że była szczupła i że odsmażała ziemniaki na patelni, krojąc je w plasterki i przypiekając z dwóch stron. Niesamowite jest, to że ci, którzy odeszli, często zostają z nami w zwyczajach jakie wnieśli do rodzinnych tradycji. Co roku, w Wigilię, w moim rodzinnym domu obowiązkowym daniem jest kasza Kuba, którą robiła babcia Hela. Karpia może nie być, może być barszcz zamiast grzybowej, lub grzybowa zamiast barszczu, ale kasza musi-być. Zawsze. Zagadką rodzinną jest to, skąd ta potrawa, bez wątpienia pochodząca od czeskiego 'hubnika', przyrządzanego w rejonach Gór Orlickich trafiła do krośnieńskich przodków. W czasach kiedy internet i blogi kulinarne były fantastyką mógł to być przypadek, bądź nieznane mi ogniwo rodzinnej historii.
Moja mama od zawsze przygotowuje ją w ogromnym garze, tak, że po 8-10 osobowej wieczerzy wigilijnej zostaje jeszcze połowa, którą się dojada w pierwszy i drugi dzień świąt. Jak coś zostanie, to jest zamrażane. Pamiętam srogie zimy w dzieciństwie i przykryte garnki stojące na mrozie na balkonie, otulone puchatym kożuchem świeżego, bieluśkiego śniegu. Zawsze był tam garnek z kapustą i grzybami oraz garnek z kaszą. I absolutnie, ale to w żadnym wypadku nie robiło się tej kaszy w ciągu roku - mimo, że cała rodzina za nią tęskniła. W tym roku złamałam tradycję - na potrzeby tego posta zrobiłam kaszę Kuba w połowie grudnia ;-) Jest to danie o niepozornym wyglądzie - szarobure, nieciekawe w formie, jednak jego smak i zapach to coś co jest dla mnie esencją świątecznego nastroju - surowość jęczmienia, zapach czosnku i suszonych grzybów oraz masło, które nadaje kaszy muślinowej struktury - idealne comfort food na zimę. I choć dzisiaj kasza wyszła tak jak powinna, to wiem, że ta robiona na Wigilię będzie mi smakowała inaczej, wyjątkowo :)

Wigilijna kasza Kuba

10 porcji 

700g kaszy jęczmiennej (średnia mazurska, bądź perłowa)
1 kostka masła
1 upakowana szklanka suszonych grzybów
woda z moczenia i gotowania grzybów
4 ząbki czosnku
sól
świeżo mielony pieprz

Kaszę płukam raz, wkładam do garnka z grubym dnem i zalewam wodą tak, aby było jej więcej niż kaszy (około 2 cm ponad poziom kaszy), delikatnie solę, dodaję połowę podanej porcji masła i gotuję na małym ogniu, mieszając dokładnie co jakiś czas i sprawdzając czy nie przywiera do dna.
Namoczone grzyby zalane wodą stawiam w garnku na drugim palniku - w czasie gotowania kaszy kiedy płynu zaczyna powoli brakować dolewam po nalewce wody z grzybów (można użyć sitka aby odcedzić grzyby). Kiedy wody w garnku z grzybami zaczyna brakować dolewam wrzątku i dalej podlewam taką grzybową wodą gotującą się kaszę. Całą czynność powtarzam, aż kasza i grzyby będą ugotowane.
Pod koniec gotowania do kaszy dodaję roztarty czosnek, tak aby jeszcze chwilę się gotował - aby nie był surowy,  jednocześnie aby jego smak się nie wygotował. Grzyby mielę i wrzucam do kaszy, dodaję pozostałe masło, czarny pieprz i ewentualnie sól. Mieszam dokładnie i jeszcze chwilę podgrzewam.

Dokładnie tak przygotowywała tę kaszę moja prababcia, ale wiem, że taką kaszę można przygotowywać także w piecu, wypiekając ją z grzybami, widziałam także przepisy w których występuje majeranek bądź nie dodaje się masła. Jednak to już nie moja bajka :)


6 grudnia 2015

Piernikowe muffiny z szafranem

 


Końcówka zabieganego, emocjonującego tygodnia:
- Mamo, a co upieczesz na Mikołajki?
- ?
- No przecież mieliśmy coś przynieść...
Na zegarku godzina do wyjścia. Na szczęście są jeszcze muffiny, idealny wynalazek dla zabieganych.

Te muffiny to potrzeba chwili. Są aromatyczne i proste, a szafran nadaje im ładniejszego odcienia szarości.


Piernikowe muffiny z szafranem

12 sztuk

Składniki suche:
  • 1 1/2 szklanki mąki pszennej
  • 1/2  szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej
  • 1/2 szklanki otrębów
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżka przyprawy do piernika
  • szczypta szafranu
  • szczypta soli 
  • otarta skórka z 1/2 cytryny
Składniki mokre:
  • 1 jajko
  • 250 ml mleka 
  • szczypta szafranu
  • 70g masła
  • kopiasta łyżka jogurtu naturalnego

Piekarnik rozgrzewam do 190 st.C.
Formę do muffinów (na 12 sztuk) wykładam papilotami.
Składniki suche mieszam w misce.
Rozpuszczam masło, wlewam do osobnej miski razem z mlekiem i szafranem, dodaję jajko i jogurt. Mieszam dokładnie.
Łączę zawartość obu misek, mieszając szybko, niezbyt dokładnie, tak aby tylko połączyć składniki suche z mokrymi. Przekładam od razu do foremek i wkładam do piekarnika. Muffiny muszą się piec 25 minut.