10 grudnia 2015

Wigilijna kasza Kuba



Prababcia Helena pochodziła z Krosna. Umarła kiedy miałam 5 lat więc wspomnienia o niej są bardzo mgliste - pamiętam, że miała długie, siwe włosy spięte w kucyk, że była szczupła i że odsmażała ziemniaki na patelni, krojąc je w plasterki i przypiekając z dwóch stron. Niesamowite jest, to że ci, którzy odeszli, często zostają z nami w zwyczajach jakie wnieśli do rodzinnych tradycji. Co roku, w Wigilię, w moim rodzinnym domu obowiązkowym daniem jest kasza Kuba, którą robiła babcia Hela. Karpia może nie być, może być barszcz zamiast grzybowej, lub grzybowa zamiast barszczu, ale kasza musi-być. Zawsze. Zagadką rodzinną jest to, skąd ta potrawa, bez wątpienia pochodząca od czeskiego 'hubnika', przyrządzanego w rejonach Gór Orlickich trafiła do krośnieńskich przodków. W czasach kiedy internet i blogi kulinarne były fantastyką mógł to być przypadek, bądź nieznane mi ogniwo rodzinnej historii.
Moja mama od zawsze przygotowuje ją w ogromnym garze, tak, że po 8-10 osobowej wieczerzy wigilijnej zostaje jeszcze połowa, którą się dojada w pierwszy i drugi dzień świąt. Jak coś zostanie, to jest zamrażane. Pamiętam srogie zimy w dzieciństwie i przykryte garnki stojące na mrozie na balkonie, otulone puchatym kożuchem świeżego, bieluśkiego śniegu. Zawsze był tam garnek z kapustą i grzybami oraz garnek z kaszą. I absolutnie, ale to w żadnym wypadku nie robiło się tej kaszy w ciągu roku - mimo, że cała rodzina za nią tęskniła. W tym roku złamałam tradycję - na potrzeby tego posta zrobiłam kaszę Kuba w połowie grudnia ;-) Jest to danie o niepozornym wyglądzie - szarobure, nieciekawe w formie, jednak jego smak i zapach to coś co jest dla mnie esencją świątecznego nastroju - surowość jęczmienia, zapach czosnku i suszonych grzybów oraz masło, które nadaje kaszy muślinowej struktury - idealne comfort food na zimę. I choć dzisiaj kasza wyszła tak jak powinna, to wiem, że ta robiona na Wigilię będzie mi smakowała inaczej, wyjątkowo :)

Wigilijna kasza Kuba

10 porcji 

700g kaszy jęczmiennej (średnia mazurska, bądź perłowa)
1 kostka masła
1 upakowana szklanka suszonych grzybów
woda z moczenia i gotowania grzybów
4 ząbki czosnku
sól
świeżo mielony pieprz

Kaszę płukam raz, wkładam do garnka z grubym dnem i zalewam wodą tak, aby było jej więcej niż kaszy (około 2 cm ponad poziom kaszy), delikatnie solę, dodaję połowę podanej porcji masła i gotuję na małym ogniu, mieszając dokładnie co jakiś czas i sprawdzając czy nie przywiera do dna.
Namoczone grzyby zalane wodą stawiam w garnku na drugim palniku - w czasie gotowania kaszy kiedy płynu zaczyna powoli brakować dolewam po nalewce wody z grzybów (można użyć sitka aby odcedzić grzyby). Kiedy wody w garnku z grzybami zaczyna brakować dolewam wrzątku i dalej podlewam taką grzybową wodą gotującą się kaszę. Całą czynność powtarzam, aż kasza i grzyby będą ugotowane.
Pod koniec gotowania do kaszy dodaję roztarty czosnek, tak aby jeszcze chwilę się gotował - aby nie był surowy,  jednocześnie aby jego smak się nie wygotował. Grzyby mielę i wrzucam do kaszy, dodaję pozostałe masło, czarny pieprz i ewentualnie sól. Mieszam dokładnie i jeszcze chwilę podgrzewam.

Dokładnie tak przygotowywała tę kaszę moja prababcia, ale wiem, że taką kaszę można przygotowywać także w piecu, wypiekając ją z grzybami, widziałam także przepisy w których występuje majeranek bądź nie dodaje się masła. Jednak to już nie moja bajka :)


Brak komentarzy: