8 października 2019

Pudding jaglano-cytrynowy z pieczonymi śliwkami




W tym tygodniu, na moim profilu instagramowym w ramach wyzwania #projektsezon gotujemy i pieczemy oraz fotografujemy ze śliwkami w roli głównej, tak więc dziś zapraszam Was na pudding jaglano-cytrynowy z dodatkiem śliwek właśnie.
Jaglane puddingi według mnie najlepiej wychodzą w wersji cytrynowej - cytryna niweluje posmak jaglanki, który dla wielu może być nieprzyjemny. Dodatek czegoś słodzącego w takiej wersji jest więc nieunikniony - ja użyłam miodu, ale z powodzeniem można użyć ksylitolu, erytrolu czy innych zamienników. W ostateczności, czy z braku laku zawsze pozostaje cukier ;)

Do pieczonych śliwek natomiast nie ma potrzeby sypać ani lać żadnego słodzidła, ponieważ uwierzcie mi - pieczenie tych owoców wydobywa z nich naturalną słodycz, co więcej, kombinacja przypraw, zwłaszcza obecność cynamonu "osładza" je.

Zanim sezon śliwkowy przeminie - spróbujcie poszaleć z tymi owocami.




Pudding jaglano-cytrynowy z pieczonymi śliwkami

 

Składniki:
  • 100 gram kaszy jaglanej
  • szczypta soli 
  • puszka (400ml) mleka kokosowego
  • szklanka wody
  • cytryna niewoskowana
  • 1-2 łyżki miodu
     
  • 300-400g śliwek węgierek
  • 2 łyżki masła
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonego kardamonu
  • szczypta mielonej gałki muszkatołowej
  • 2 obroty młynka lub duża szczypta świeżo mielonego czarnego pieprzu

Kaszę jaglaną zalać wodą i mlekiem kokosowym, posolić, zagotować w garnku z podwójnym dnem, od razu po zagotowaniu zmniejszyć ogień do minimum. Na wierzch kaszy położyć kawałek pergaminu, tak aby się przykleił do powierzchni. Gotować 30 minut, pod koniec koniecznie sprawdzać czy się nie przypala, ew. zdjąć pergamin i przemieszać.
Po ugotowaniu schłodzić.

Piekarnik nagrzać do 180 st. C.
Śliwki wypestkować, włożyć do żaroodpornego naczynia wysmarowanego masłem, wrzucić resztę masła, przyprawy, piec przez 30 minut.

Do przestudzonego puddingu jaglanego dodać sok i skórkę z 1/2 cytryny oraz miód, dokładnie wymieszać.
Upieczone śliwki posypać skórką cytrynową z 1/2 cytryny.
Podawać razem z puddingiem.

2 października 2019

Tarta serowa z brzoskwiniami i tymiankiem



Ostatnie dwa tygodnie to prawdziwy maraton: codziennie sesje fotografii kulinarnej, dwa nowe projekty graficzne, a także moje solenne postanowienie, że zajmę się porządnie Instagramem, aby wykorzystać jego potencjał do mojej pracy.

Z tego tez postanowienia wypłynął pomysł na akcję Instagramową #projektsezon, która ma zachęcić do korzystania z sezonowych składników w kuchni, do inspirowania się naturalnymi cyklami natury i pór roku.

Jeśli macie ochotę dołączyć do tego wyzwania to zapraszam na moj profil na Instagramie, więcej o tej akcji przeczytacie tutaj:




Wyświetl ten post na Instagramie.

Hej✨ Jest pomysł na hasztaga - klucz, do fajnej akcji, o której myślę już jakiś czas :-) . To są owoce mojego douczania się nt social mediów - zastanawiałam się co mogę dać więcej od siebie tutaj w tej przestrzeni (@wild.rocks Twoje wskazówki są bezcenne🌸) . I oto myśl: jeśli miałabym opisać to co tutaj robię i co jest mi bliskie w temacie kulinariów jakimś słowem to najpewniej byłoby to słowo SEZON. Sezonowość uczy mnie wdzięczności, doceniania tego co dostępne i odpuszczania tego czego mieć teraz nie mogę. To nie dotyczy tylko jedzenia oczywiście, ale życia wogóle!.. . ..ale jako, że ten profil kręci się w przeważającej mierze wokół stołu, a stół, jak wiadomo, nie służy tylko do jedzenia ale przede wszystkim do gromadzenia się i budowania relacji.. ..to proponuję gromadzić się wokół zabawy z hasztagiem #projektsezon Oto proste zasady tej akcji: - raz w tygodniu, w czwartek, będę publikować posta z sezonowym składnikiem, który może nam posłużyć za inspirację w nadchodzącym tygodniu :-) - przez tydzień, do środy będę czekać na Wasze inspiracje danym sezonowym składnikiem: być może ten sezonowy dar natury skłoni Was do upieczenia ciasta, które ostatnio jedliście w dzieciństwie, albo do wyprawy na targ.. Może podzielicie się przepisem na specjalność Waszej kuchni, albo wrzucicie zdjęcie z lunchu w knajpce, która szanuje sezonowość i akurat będzie miała w karcie danie z tym produktem :-) A może po prostu uda Wam się zrobić fajne zdjęcie z bohaterem sezonowego tygodnia? Może Wasza kreatywność wykracza poza fotografię, kulinaria i stworzycie jakąś inną formę: akwarelę, patchwork, kolaż, rysunek? Opcji jest nieskończona ilość :-) - PAMIĘTAJCIE proszę aby oznaczyć post lub stories tym hasztagiem #projektsezon oraz otagować mój profil, aby Wasze posty mi nie umknęły w podsumowaniu :-) - Wasze zdjęcia wrzucane do galerii przez cały tydzień będę pokazywać w podsumowaniu w środę, natomiast instastories te, które będą dla mnie dostępne (czyli Stories z finałowej środy lub wyróżnione). Co Wy na to? Wchodzicie w to? Damy szansę temu pomysłowi? W końcu bez Was działanie tutaj nie ma sensu ✨🌸 . Na pierwsze ogień zacznijmy od BRZOSKWINI, bo sezon na nie dobiega końca 🍑
Post udostępniony przez Ula Demczuk (foodnotes) (@ulade_photo)


Tymczasem podrzucam dziś przepis, który przygotowałam ostatnio specjalnie dla magazynu Kukbuk. Jest to tarta idealnie wpisująca się w #projektsezon. Wykorzystałam brzoskwinie, które powoli znikają ze sklepowych półek, a które są dla mnie wysłannikiem lata w jesień - jeszcze pachną letnim słońcem, a jednocześnie kolorystycznie zapowiadają już złociste, jesienne krajobrazy.




Tarta serowa z brzoskwiniami i tymiankiem

spód:
  • 200g zimnego masła
  • 2 szklanki mąki pszennej luksusowej
  • 1/2 szklanki cukru
  • łyżka listków tymianku
  • szczypta soli
masa sernikowa:
  • 350g twarogu tłustego
  • 3 jajka
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii
  • 1/4 szklanki cukru
dodatki:
  • 5-6 brzoskwiń
  • listki tymianku
  • garść jagód
  • 60g płatków migdałowych

Piekarnik rozgrzać do 180 st. C.
Listki tymianku utrzeć w moździerzu z łyżką cukru, wsypać do malaksera, dodać resztę składników na spód tarty. Zmiksować aż składniki zamienią się w grudki, a następnie w kawałki ciasta. Przełożyć do formy na tartę (w razie potrzeby formę wysmarować masłem i wysypać bułką tartą). Wykleić spód i brzegi, jeśli forma na tartę ma wyjmowany spód zabezpieczyć piekarnik, ponieważ tłuszcz z ciasta może wyciekać. 
Podpiec 10 minut, wyjąć, przestudzić. 

Składniki na sernik zblendować na gładką masę. 
Płatki migdałowe uprażyć na suchej patelni. 
Brzoskwinie delikatnie wypestkować i pokroić na ósemki, włożyć do miski, posypać listkami tymianku i delikatnie przemieszać. 

Na przestudzony spód przełożyć masę sernikową, wyrównać. Na wierzchu ułożyć cząstki brzoskwini, posypać jagodami i płatkami migdałowymi. 

Piec 45 minut, aż masa sernikowa będzie ścięta.

19 września 2019

Racuchy






Próbuję jeszcze udawać, że do jesieni daleko, ale cykl natury toczy się wedle swoich praw i nie uwzględnia moich roszczeń. Letnie, cienkie bluzki, ukochane lniane koszule i szorty , krótkie piżamy i spodenki leżą już odłożone na stercie, czekają aż wypełnię nimi puste kartonowe pudło i zawekuję na całą zimę, aż do cieplejszych, wiosennych dni. 

Z jednej strony jest więc tkliwość tego ostatecznego, nieodwracalnego pożegnania lata, które już w takiej konfiguracji się nie powtórzy - z drugiej strony, czyż to nie jest cały urok jesieni - ten wkradający się chłód, skracający dzień, nostalgia, a jednocześnie małe przyjemności, sprawianie ciału komfortu, po to by psychika poradziła sobie z przygotowaniem do trudniejszej pory roku. Ciepłe swetry, przytulne lampki, świeczki, słodkie dyńki, aromatyczne herbaty - cały instagram zalany jest jesienią. 

Jeśli jest Wam to obce, nieswojskie, jeśli wątpicie w urok takich małych przyjemności to chociaż racuchy zróbcie :)


Racuchy z jabłkami



przepis na ok. 15 placuszków

• 25 g świeżych drożdży
• 1/2 szklanki ciepłego mleka
• 3 łyżki płaskie cukru
• 150g mąki pszennej
• szczypta soli
• 2 jajka
• 2 jabłka, twarde i kwaskowate
• opcjonalnie cukier puder, cynamon, syrop daktylowy albo klonowy

Drożdże pokruszyć do kubeczka, utrzeć z cukrem na gładko, zalać połową mleka. Mąkę i sól przesiać do miski, dodać drożdże gdy te już się lekko spienią. Wymieszać dokładnie rózgą dodając jajka. Ciasto będzie dosyć rzadkie, o konsystencji gęstej śmietany. Nakryć miskę i odstawić na pół godziny.
Jabłka obrać ze skórki, wyciąć środki specjalnym nożem i pokroić cienko w poprzek na krążki (grubość ok.3-4mm w zależności od kruchości jabłek, z szarej renety można robić ultra-cieniutkie racuchy). Powtykać delikatnie w wyrośnięte ciasto nie mieszając, żeby trochę bąbelków z powietrzem zostało. Odstawić na parę minut.
Na patelni rozgrzać olej, ustawić niezbyt mocną moc gazu/płyty, dużą łyżką albo szpatułką wybierać po plastrze jabłka lekko otoczonego w cieśnie i kłaść na patelnie. Jeśli z wierzchu jabłka są "gołe" dokładać na wierzch odrobinę ciasta. Usmażone racuchy odłożyć na papierowy ręcznik. Podawać z cukrem pudrem i cynamonem albo syropem klonowym, daktylowym itp.








29 sierpnia 2019

Sielskie wakacje [oraz przepisy na szakszukę i na pizzę]






Ostatnie dni wakacji

Ostatnie dni wakacji zawsze wydają się być takie intensywne. Miasto zakorkowane od rana, upalne dni, więc i plan dnia dostosowany do zbliżającej się fali gorąca - trzeba zdążyć zrobić jak najwięcej rano, zanim przytłoczy nas temperatura.
Na biurku w pokoju córki już stoją rządki podpisanych zeszytów, piórnik wypełniony naostrzonymi ołówkami i plecak. Od tygodnia staramy się być już w rutynie tygodniowej, więc ja wstaję pół godziny przed dziećmi, piję ciepłą kawę, mam chwilę na oddech, modlitwę, zebranie myśli w jedną całość, konstrukcję, którą będę w ciągu dnia musiała przebudowywać parę razy, bo przy małych dzieciach zakładka błędu jest spora.

W tych momentach porannego zawieszenia będę otwierać zawekowane wspomnienia wakacji i wdychać namiastkę ich prawdziwego aromatu. Cały zeszły rok wspominałam Chorwację, zapach morza, smak fig i soli na opalonej skórze. Teraz jest ten moment, dokładnie ta pora, o której wyjeżdżaliśmy rok temu nad Adriatyk - ten sam układ słońca, to samo światło, ten sam zgiełk zakorkowanego miasta na kilka dni przed pierwszym, szkolnym dzwonkiem. W tym roku nie pojechaliśmy na utęsknione południe, za to spędziliśmy prawie 3 tygodnie pośród polskich wzgórz.






Kotlina Kłodzka

Pierwszy niecały tydzień to była Kotlina Kłodzka, którą odwiedziłam po raz pierwszy. Tak piękna, jak mi się wyobrażało, taka tajemnicza, o jakiej czytałam w książkach Olgi Tokarczuk.
W wynajętym dla całej naszej grupy przyjaciół gospodarstwie spędziliśmy kilka zwolnionych chwil, jedząc niespieszne śniadania na tarasie z widokiem na wzgórza i zarośnięte, zielone kotlinki.
Królowały owsianki z owocami, jajecznice i baronowa slowfoodowych śniadań: szakszuka.
Niezwykłe móc jeść śniadanie pośród bliskich ludzi i pośród widoków zapierających dech w piersiach.





Powyżej gospodarstwa ciągnęły się pola pszenicy, która pod koniec lipca była złota i jeszcze na tyle silna, aby trzymać kłosy zwrócone w stronę nieba. Kiedy dotykałam tych kłosów, odbijały się od siebie, ciężkie i sprężyste, a ja widziałam w nich pachnące bułki, chleb i drożdżowe z kruszonką.







W ciągu dnia robiliśmy objazdowe wycieczki z dziećmi zaglądając w leśne zakamarki Parku Krajobrazowego Gór Stołowych, dotykając prastarych, milczących skał, kilka godzin później jedząc lody w głośnym kurorcie, gdzie na skwerku przy pijalni wód kuracjusze słuchali ulicznych grajków otoczeni...palmami. Takie sacrum i profanum.

Zauroczyły mnie Wambierzyce odkryte w poszukiwaniu popołudniowej, niedzielnej Mszy. Pokryte patyną czasu miasteczko, skryte w fałdach gór, które na niewielkim skrawku terenu mieści imponującą bazylikę, z "filmowymi" schodami i zabudowę rodem z Włoskich pocztówek. Przecierałam oczy ze zdumienia i żałowałam, że burzowe chmury zagoniły nas do samochodów, bo miałam ochotę na krótki spacer z aparatem na przełaj tych kamiennych podwórek i wąskich uliczek.

 



Lekcja wdzięczności

Jest coś niezwykłego w tej geograficznej krainie. Natura wdzierająca się opuszczone zabudowania, tak jakby chciała odzyskać to, co zabrali jej ludzie. Biedne, zaniedbane czasami miasteczka i wsi, w których krusząca się architektura zdradza majętność poprzednich właścicieli i czasy dobrobytu. W sąsiednim gospodarstwie, jednym z niewielu, które w "naszej" wsi posiadało hodowlę zwierząt rozmawialiśmy ze spracowanymi gospodarzami, ludźmi, którzy doświadczyli w życiu tak wiele trudu, których życie od lat jest niezmiennie regulowane rytmem karmienia zwierząt, zasiewów i zbiorów, bez szansy na urlop od inwentarza. Ich gospodarstwo mnie urzekło: w przedwojennej stajence pośród krów przechadzały się koguty, a nad naszymi głowami fruwały jaskółki doglądając gniazd podwieszonych na zabytkowym, żebrowym sklepieniu. Nie widziałam w życiu piękniejszej stajenki.



Odchodząc dostaliśmy nie tylko wielką bańkę zakupionego mleka ale też dwie siatki cukinii, cebuli i sałaty z ogrodu oraz słoje korniszonów, kiszonych ogórków i patisonów. Czy w tym miejskim zgiełku znalazłby się ktoś, kto wpuściłby na swoje podwórko chmarę dzieci, porozmawiałby o życiu i śmierci, odsprzedałby plony swojego ogródka, a na pożegnanie jeszcze obdarował przetworami z własnej spiżarni? Myślę, że tego dnia otrzymałam dar dużo większy - krótką lekcję wdzięczności.




Dolina Sanu

Drugą część wakacji spędziliśmy w domku mojego Taty, tuż nad brzegiem przepięknej rzeki San.
San kojarzy mi się z domem. To dziwne, bo leży kilkaset kilometrów od miejsca, w którym mieszkałam jako dziecko. San był moim domem na czas wakacji, rok w rok, począwszy od momentu kiedy miałam 11 miesięcy i rodzice zabrali mnie pod namiot, do Mrzygłodu.
Przez wiele lat, w każde wakacje lądowaliśmy nad tą samą wodą, choć w różnych miejscowościach. Życie przez kilkanaście dni toczyło się wokół obozowiska, dzieci z którymi się bawiłam biegając między namiotami, ognisk, które ciągnęły się nieskończenie, póki rodzice nie zagonili nas do ciepłych śpiworów. To były wakacje o smaku pieczonych ziemniaków, smażonych brzan i kleni, które Tato przynosił z wędkarskich wypraw i kukurydzy prosto z pola, która wchodziła nam między zęby.




Lokalne smaki

Kilkanaście lat później rodzice kupili kawałek ziemi w Dolinie Sanu i postawili tam mały domek. Niedoceniałam go przez wiele lat, teraz doceniam nie tylko dlatego, że możemy tam jechać kiedy tylko chcemy, ale także dlatego, że to jest przepiękny ślad, który zostawiła moja Mama.

W małym, sprytnym piecyku zamontowanym przez mojego Tatę, opalanym drewnem i wyposażonym w mini piekarnik upiekliśmy pizzę - absolutnie mistrzowską, z cukinią, czosnkiem i jajkiem. Papierówki, których było wtedy zatrzęsienie trafiły pod kruszonkę. Najlepszym jednak posiłkiem był twaróg, zamówiony na wsi, z mleka od krowy, pasącej się na łące tuż obok naszego domku. Do tego był miód z miejscowej pasieki i mieliśmy prezentację tego, że da się czasami zjeść lokalnie - wszystkie produkty powstały przecież w obrębie jednego kilometra kwadratowego od nas.





W trakcie naszego sielskiego wypoczynku zrobiliśmy sobie przerwę na odrobinę miejskiego zgiełku, za to w cudownym wydaniu, bowiem Przemyśl, który odwiedziliśmy jest tak pięknym miastem, że marzę aby zrobić kiedyś osobny wpis na jego temat. W Przemyślu były lody, wizyta w księgarni i spacer po przecudnych uliczkach tego miasta o niesamowitej historii. Na rynku zjedliśmy lody w kawiarni Selfier - pistacja i lemon curd to moi absolutni faworyci tego miejsca.
 
Nowym odkryciem była plantacja eko malin w Ruszelczycach, gdzie kupiliśmy kilka kilogramów owoców aby przetworzyć je w pyszny sok do spiżarni. Zapewne otwierając zawekowane butelki zimą będę miała w sercu wspomnienie tego słonecznego lata, czasu dobrze naładowanych baterii.

Mam dla Was dwa przepisy: na moja szakszukę i pizzę z cukinią oraz garść linków na samym końcu tego posta :)







Szakszuka

  • 10 dużych mięsistych i dojrzałych pomidorów (lima albo bawole serca)
  • 2 czerwone papryki
  • 2 duże ząbki czosnku
  • 1/2 łyżeczki mielonego kuminu
  • 1/2 łyżeczki słodkiej, mielonej papryki
  • szczypta wędzonej papryki 
  • opcjonalnie: szczypta płatków chilli

  • 4 jajka
  • sól 
  • świeżo mielony pieprz
  • oliwa do smażenia + łyżka masła
  • świeżo posiekana bazylia do podania

Na głębokiej, płaskiej patelni rozgrzewamy oliwę i masło. Wrzucamy posiekany (!) czosnek oraz pokrojoną na cienkie paseczki paprykę. Smażymy na średnim ogniu aż warzywa lekko zmiękną. Dodajemy pokrojone w kostkę pomidory i przyprawy. Smażymy na średnim ogniu, aż pomidory będą całkiem miękkie, a ich sok prawie zupełnie odparuje od czasu do czasu mieszając.
Drewnianą łyżką robimy dołki w sosie pomidorowym i wbijamy jajka. Zmniejszamy ogień do minimum i smażymy bez przykrycia (!), aż białka się zetną, a żółtka będą ugotowane - aby to zrobić bez przykrycia i nie spalić białek można co jakiś czas końcem łyżki mieszać białko każdego z jajek nie naruszając żółtka.
Podawać gorące, najlepiej smakuje zjadane wprost ze wspólnej patelni :)






Pizza z cukinią, czosnkiem i jajkiem


Ciasto na pizzę (ok. 4 małych placków)
na 4 osoby
  •  
  • 1/2 kg mąki pszennej chlebowej lub luksusowej
  • 50g świeżych drożdży
  • 330 ml ciepłej wody
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • 2 łyżki oliwy

Sos pomidorowy:

  • 10 dojrzałych pomidorów
  • 2 ząbki czosnku
  • sól i świeżo mielony pieprz
  • 1 łyżeczka oregano
  • 500ml passaty
  • 2 łyżki oliwy

Dodatki:

  • 1-2 zielone lub żółte cukinie  pokrojone w cienkie plastry
  • 4 ząbki świeżego czosnku pokrojonego w płatki
  • 8 suszonych pomidorów pokrojone w paseczki
  • 4 kulki mozzarelli (1 kulka na 1 placek)
  • 4 jajka
  • oliwa
  • sól, pieprz
  • oregano

Zaczynamy od przygotowania sosu: pomidory naciąć na czubku, sparzyć wrzątkiem, obrać ze skórki. Pokroic w kostkę. W głębszym rondlu rozgrzać oliwę, przesmażyć czosnek razem z suszonym oregano, dodać pomidory. Smażyć pomidory aż się rozpadną, następnie zalać całość passatą, dodać sól i pieprz i gotować na małym ogniu bez przykrycia aż sos stanie się gęsty (ok 1,5-2h).
W razie potrzeby można go zblendować lub przetrzeć przez sito.

W czasie kiedy sos się gotuje przygotować ciasto. Zrobić zaczyn: do miski wrzucić pokruszone drożdże, zasypać je cukrem, utrzeć łyżką aż staną się płynne. Dodać 30 ml ciepłej wody i 2 łyżki mąki, wymieszać i odstawić przykryte na 10 minut aż zaczyn "ruszy".
Do dużej miski przesiać resztę mąki, dodać zaczyn i wodę, wymieszać do lekkiego połączenia składników a następnie dodać sól i oliwę. Wyrabiać przez 10 minut starając się aby NIE dosypywać mąki - ciasto na początku będzie dosyć luźne i kleiste, ale z czasem zobaczycie, że stanie się coraz bardziej plastyczne. To dzięki glutenowi, który uaktywnia się w czasie wyrabiania. Wyrabiać aż powstanie gładka, miękka kula łatwo odchodząca od dłoni.
Przełożyć ciasto do miski, posmarować lekko oliwą i odstawić pod przykryciem na 1 godzinę, aż podwoi swoją objętość.

Rozgrzać piec do maksymalnej temperatury: moj piekarnik ma 300 st. max temperatury ale piecyk w naszym podbieszczadzkim domku można rozgrzać do prawie 350 st. i dodatkowo jest wyłożony szamotem, więc pizza z takiego pieca wychodzi doskonale. Jeśli jest taka możliwość warto użyć kamienia do pizzy.

Ciasto podzielić na 8 części, uformować je w kule. Przed formowaniem pizzy rozpłaszczyć kulę w dysk i dać jej chwilę "odpocząć" (choćby 2-3 minuty). Powoli rozciągac ciasto w dłoniach formując niekoniecznie równy okrąg (oczywiście można użyć wałka, ale pizza formowana ręcznie jest cudowna, trzeba tylko uważać aby miała równomierną grubość i żeby nie była za cienka w środku).

Ciasto połozyć na łopacie obsypanej kaszką manną lub semoliną (ew. wyłożonej papierem do pieczenia) a nastepnie:
- posmarować cienko oliwą,
- nałożyć 1 chochelkę sosu pomidorowego,
- posypać czosnkiem, rozsmarować,
- posypać porwaną kulką mozarelli
- obłożyć cukinią
- posypać suszonymi pomidorami.

Włożyć do pieca na 5 minut, po 3 minutach kiedy brzegi ciasta będą już wyrośnięte ale jeszcze nie przypieczone wbić jajko w środek i wstawić do pieca aż cała pizza się przyrumieni.



Garść tegorocznych, wakacyjnych perełek:

Kotlina Kłodzka
"Śląskie Jeruzalem" czyli miasteczko Wambierzyce
Kraina zrodzona z morza, czyli Park Krajobrazowy Gór Stołowych 

Dolina Sanu
Kawiarnia Selfier - Przemyśl, Rynek 2
Plantacja Eko Malin (Dolina Sanu) - Ruszelczyce 12A, Krzywcza
Sprawdzony Miód - sklep online Apimiodek







1 sierpnia 2019

Sernik ze śliwkami i orzechowym spodem



Pamiętacie zabawę w skojarzenia? To była jedna z tych zabaw, w którą grało się w deszczowe, sierpniowe dni na wakacjach pod namiotem, kiedy lato robiło sobie przerwę od wygrzewania ciał letników i zaciągało swoje okna zasłonami chmur napęczniałych od deszczu. 

Na brązowych, opalonych dziecięcych nóżkach dyndały ubłocone gumiaki, siedziało się przy stole w samych podkoszulkach i kąpielówkach i grało się w państwa-miasta, kalambury albo statki. Wakacyjne przybory do pisania to był blok i ubogie w pigmenty kredki z wiejskiego sklepu co otwarty był tylko od 16.00 do 17.00. Kiedy wszystkie gry świata zostały już wygrane bawiliśmy się w skojarzenia jedząc ogórki, śliwki albo papierówki przyniesione od gospodyni, ze wsi. 

Wracając do skojarzeń: z czym kojarzy Wam się słodka bułka tarta podsmażona na maśle? Mnie przychodzą na myśl albo leniwe pierogi z serem na słodko, albo knedle ze śliwkami. 

Ten sernik to moja zabawa w skojarzenia - jedząc sernik z palonym masłem z tego przepisu pomyslałam o leniwych pierogach, z kolei smak słodkiej bułczanej zasmażki to dla mnie knedle ze śliwkami. Zabawa w skojarzenia w kuchni to niezła frajda - szukanie połączeń, które tkwią w naszych wspomnieniach, w wyobraźni, w preferencjach smakowych. 

Czy da się skojarzyć te trzy smaki: orzechowej, słodkiej zasmażki, twarogu i śliwek w jedno? 

Odpowiedź brzmi: da się, a to połączenie jest genialne!



Sernik ze śliwkami i orzechowym spodem 


składniki na małą tortownicę 18-20 cm:


spód:
  • 50g orzechów laskowych (można zastąpić gotowymi zmielonymi orzechami laskowymi)
  • 120g masła
  • 1 szklanka bułki tartej
  • 1/2 szklanki cukru
  • szczypta soli

masa sernikowa (składniki w temperaturze pokojowej):
  • 1/2 kg zmielonego twarogu (użyłam Twarogu Sernikowego z Mascarpone President)
  • 3 duże jajka zerówki
  • 150g cukru pudru
  • ziarenka z 1/2 laski wanilii 
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżka soku z cytryny
masa śliwkowa:
  • 10 dużych, dojrzałych śliwek
  • 1 łyżka pektyn do dżemów
  • 3 łyżki cukru
  • sok z 1/2 pomarańczy + skórka
  • szczypta cynamonu

Orzechy prażyć na blasze w piekarniku nagrzanym do 200st. C przez 10 minut, uważać aby się nie spaliły. Przesypać na czysty ręcznik kuchenny, zawinąć i wystudzić. Skórka z orzechów powinna po tym czasie łatwo zejść przy pocieraniu ręcznikiem. Przestudzone orzechy zmielić w malakserze na mąkę. 
Bułkę przesmażyć na patelni z masłem i solą, dodać cukier i zmielone orzechy. Wymieszać dokładnie. 
Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia: najpierw położyć kawałek papieru na dno tortownicy, rant osobno wyłożyć paskiem papieru, złożyć całość. Owinąć na zewnątrz szczelnie dwoma warstwami folii aluminiowej. 
Wysypać przesmażone składniki na spód i wyrównać dno oraz boki łyżką, a następnie delikatnie ubić szklanką. Boki powinny być równej wysokości, natomiast nie muszą być równej grubości, sernik ma mieć rustykalny charakter. 
Schłodzić w lodówce.

Piekarnik ustawić na 180st. C góra-dół. 

Do miski przełożyć twaróg i cukier puder, dokładnie utrzeć, a następnie dodawać po jednym jajku i miksować. Dodać mąkę ziemniaczaną, wanilię i sok z cytryny, zmiksować.

Delikatnie przełożyć masę sernikową na schłodzony spód. Tortownicę umieścić w większej foremce albo naczyniu żaroodpornym i wypełnić wodą do połowy wysokości tortownicy. 

Włożyć do piekarnika i piec 35 minut. Po upieczeniu zostawić sernik w piekarniku i studzić przy uchylonych drzwiczkach. Następnie tortownicę przełożyć na noc/na kilka godzin do lodówki. 

W międzyczasie przygotować śliwki: owoce wypestkować i pokroić na kawałki, przełożyć do rondelka, zasypać cukrem, dodać skórkę i sok z pomarańczy oraz cynamon, wymieszać i postawić na gazie. Gotować aż owoce się rozpadną. Posypać pektynami i dokładnie wymieszać .
Śliwki można przetrzeć przez sito aby uzyskać aksamitny mus, jednak osobiście wolę całe owoce ponieważ w skórce kryje się mnóstwo smaku, a sernik w takiej formie ma wyjątkowy, rustykalny charakter. 

Przestudzoną masę śliwkową przełożyć na schłodzony sernik i wyrównać. Przed podaniem schłodzić, aż warstwa śliwkowa lekko stężeje. 



Tajemnice doskonałego sernika

6 czerwca 2019

Pesto z naci marchewki

 


Jestem chyba jednym z tych dziwacznych klientów, który targa do domu kalafiory z liśćmi, marchewki z nacią, choć największą sensację nadal niestety wzbudza to, że nie chcę "gratisowych" foliówek i ładuję brudne ziemniaki do bawełnianej torby.
Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni - to w jaki sposób kupujemy i konsumujemy, jakie podejmujemy decyzje w sklepach i co wyrzucamy do śmieci. Naprawdę niewiele trzeba aby coś się zmieniło - gdyby większość z nas zrobiła choćby jeden mały krok ku temu by mniej wyrzucać, marnować, kupować i aby redukować zużycie plastiku - suma naszych działań to byłby duży krok.
U mnie nie było tak zawsze: moja Mama prezentowała oszczędny styl gospodarzenia z szacunkiem do jedzenia, którego niewiele wyrzucała. Ja natomiast w twórczym szale, z ekspresją przykładowo siekałam jasną część pora wywalając do śmieci drugą połowę tego warzywa. Pamiętam jak pewnego razu robiąc przystawkę z dużej ilości porów, które gotowałam na parze spojrzałam do zlewu gdzie piętrzyła się sterta zielonych liści przygotowanych do wyrzucenia. Chyba wtedy uderzyło mnie to ile dobra marnuję i ile witamin i minerałów musi być w tych liściach.
Skoro więc pory traktowałam tak okrutnie, takie przypadki jak pesto z naci marchewki czy liści rzodkiewki nie miały w mojej kuchni racji bytu. Było to wiele lat temu i jak widać zmiana jest możliwa - sama jestem tego przykładem :)

Dzisiaj w takim razie symboliczne rozwiązanie - pesto z naci marchwi, które uwielbiam, co więcej, mój 4 letni syn bardzo lubi kanapki z takim smarowidłem. Wiecie o tym, że nać marchwi ma więcej witaminy C niż korzeń? Ponadto jest bogata w witaminę K i stanowi niezłą dawkę chlorofilu.

Pesto używam następująco:
- w postaci pasty do kanapek,
- w formie prostego sosu do makaronu: do podsmażonej na oliwie cebuli i czosnku dodaję kopiastą łyżkę pesto, 3-4 posiekane drobno czerwone pomidory, dodaję ugotowany aldente makaron i odrobinę wody z gotowania makaronu, mieszam wszystko i posypuję parmezanem,
- jako dressingu do warzyw/sałat: do słoika wlewam 3 łyżki oliwy, 2 łyżki octu, dodaję łyżkę pesto, mieszam wstrząsając zakręconym słoikiem i gotowe,
- jako dipu do warzyw: kopiastą łyżkę pesto rozrabiam z filiżanką jogurtu, ew. dodaję soli.

 

 

 

Pesto z naci marchewki

porcja na 1 mały słoik

  • nać z dużego pęczka marchewki
  • 2 ząbki czosnku
  • 5 łyżek oliwy z oliwek
  • 2 łyżki ziaren słonecznika
  • 1 łyżka tartego parmezanu
  • sól i świeżo mielony pieprz

Do zmiksowania takiej ilości składników najwygodniej jest mi używać blendera ręcznego i wysokiego naczynia (może być szerszy słoik). Dobry będzie też mały malakser. Blender kielichowy jest za duży na taką porcję pesto.

Nać płuczemy dokładnie, oddzielamy ew. bardziej łykowate łodyżki.
Czosnek obieramy i kroimy na mniejsze kawałki.
Słonecznik delikatnie podprażamy na suchej patelni.

Wszystkie składniki wkładamy do wysokiego naczynia, dodajemy sól i pieprz i blendujemy na gładką masę. Przekładamy do słoiczka i przechowujemy w lodówce.



10 maja 2019

Rabarbar pod bezglutenową kruszonką





Dopiero chwaliłam umiar w zakupach i dbanie o to, aby nie przesadzać z zakupami (i nie marnować nadmiaru), a już chwilę potem stoję przed straganem - prawdziwie wiosennym w swoim anturażu - i ładuję do torby: 1,5kg rabarbaru, 6 pęczków szpinaku, 4 pęczki szczawiu, rzodkiewki, szczypior, młodą marchew z nacią.

Dopiero w domu robi mi się trochę gorąco; zdaję sobie sprawę, że wszelka zielenina zaraz straci świeżość i to wszystko trzeba szybko umyć i coś z tym zrobić.

Rabarbar przetwarzamy więc w pyszny, szybki i bezglutenowy deser z ograniczoną ilością cukru (tutaj jego brakiem - używamy ksylitolu), nać marchwi blendujemy na pesto ze słonecznikiem, szczaw i szpinak moczą się w wielkim garze z wodą i zaraz zabieram się za ich dokładne mycie i krojenie, ale zanim to zrobię, to proszę bardzo, oto przepis na nasz rabarbarowy deser :)


 PS. Owies sam w sobie nie zawiera glutenu, ale często jest pakowany w miejscach gdzie przetwarzane są także inne, także glutenowe zboża, więc jeśli cierpisz na nadwrażliwość na gluten bądź celiakię - wybierz płatki owsiane bezglutenowe. W pozostałych przypadkach - jeśli nie masz zdiagnozowanej medycznie żadnej choroby związanej z glutenem i chcesz po prostu ograniczyć gluten w deserze - zwykłe, sklepowe płatki z śladową ilością glutenu na pewno będą w porządku :)




 

Rabarbar pod kruszonką - bez glutenu

Nadzienie:
  • 700g rabarbaru
  • 1 łyżka świeżego, drobno posiekanego imbiru
  • skórka z 1 cytryny
  • łyżka soku z cytryny
  • 2 łyżki ksylitolu (lub cukru trzcinowego)
  • 1 kopiasta łyżka mąki kukurydzianej
  • 1 łyżka masła

Kruszonka:
  • 1,5 szklanki płatków owsianych górskich
  • 1/2 szklanki mąki kukurydzianej
  • 100g zimnego masła
  • 1/2 szklaki ksylitolu (lub cukru trzcinowego)
  • duża szczypta soli


Rabarbar obieramy ze skórki i kroimy na kawałki wielkości 1 cm. Wrzucamy do miski, dodajemy sok z cytryny, skórkę, posiekany, świeży imbir. Zasypujemy ksylitolem lub cukrem. Mieszamy i odstawiamy na 10 minut, aby rabarbar puścił sok.

W tym czasie przygotowujemy kruszonkę. 0,5 szklanki płatków owsianych blendujemy na drobną mączkę. Wrzucamy ją do miski wraz z pozostałymi składnikami kruszonki: całymi płatkami, mąką kukurydzianą, masłem, ksylitolem i solą. Zagniatamy szybko w jednolitą kulę, umieszczamy w misce przykrytej talerzem i wkładamy do lodówki na 30 minut.

Piekarnik nagrzewamy do 180 st. C.

Dużą formę żaroodporną smarujemy cienko masłem. Resztę masła do nadzienia (niecała łyżka) rozpuszczamy w rondlu na średnim ogniu. Wrzucamy zawartość miski z rabarbarem, dodajemy łyżkę mąki kukurydzianej i dokładnie mieszamy, gotujemy na średnim ogniu przez 5 minut pilnując aby sok za szybko nie odparował i aby rabarbar się nie przypalił.

Rabarbar przekładamy do wysmarowanej formy, wyrównujemy, wierzch posypujemy rozdrobnioną w palcach  kruszonką. Pieczemy 35 minut, aż wierzch będzie zarumieniony. Podajemy z jogurtem albo z kulką lodów waniliowych.





18 lutego 2019

Śląska Prohibicja






Zapraszam Was dzisiaj do wyjątkowego miejsca na mapie kulinarnej Katowic, mieszczącego się w zabytkowej dzielnicy Nikiszowiec, w której czas jakby zatrzymał się na początkach ubiegłego wieku.

To robotnicze osiedle powstałe przy szybie "Nickisch", należącego do kopalni "Giesche", zaprojektowane zostało przez Georga i Emila Zillmannów. Składało się z 1000 mieszkań, parku, budynków administracyjnych, cechowni, łaźni dla górników, domu noclegowego, kościoła, gospody, sklepów, pralni oraz szkoły z mieszkaniami dla nauczycieli. Poszczególne, trzykondygnacyjne domy mieszkalne zaaranżowane są w pierścieniowe czteroboki i łączą się ze sobą uroczymi, zadaszonymi mostkami przerzuconymi nad ulicami. W podwórzach domów znajdowały się dawniej pomieszczenia gospodarcze: komórki, chlewiki, a nawet piece do wypieku chleba, a typowe mieszkanie składa się z 2 izb z kuchnią i ma powierzchnię ponad 60m². Całość osiedla, zbudowana jest z czerwonej cegły, z charakterystycznymi łukami nad drzwiami i oknami, wykuszami i portalami wejściowymi. Z lotu ptaka przypomina amfiteatr, którego centrum stanowi plac Wyzwolenia. Zaledwie 300 metrów stąd, w 100-letnim, odrestaurowanym budynku po hotelu robotniczym mieści się Śląska Prohibicja. Wchodząc przez drzwi lokalu, przeniesiecie się, trochę jak w bajce, z surowego, urokliwego i ubogiego klimatu zabytkowego Nikisza wprost do ciepłego, klimatycznego i urządzonego z rozmachem miejsca, w którym zadbano o każdy, dosłownie każdy detal.





Klimat tego miejsca to coś, czego trzeba doświadczyć - jest ciepły, komfortowy, a wnętrza -  jasne dzięki wielkim oknom - urządzone są eklektycznie. Pełne zakamarków i różnych ciekawostek zachęcają do eksploracji. To restauracja, z której nie chce się wychodzić, a odczucie to wzmacnia obsługa: przyjazna, uśmiechnięta i bezpretensjonalna. 

Urzekło mnie to, że tak wiele dobrego udało się zachować przy odnawianiu tego lokalu zbudowanego na początku XX w. Za barem widzimy więc półki z alkoholem zamontowane na zachowanym i odrestaurowanym oknie, które staje się ozdobną ścianą, a po jego drugiej stronie widzimy prześwit imponującej spiżarni, do której mogą zajrzeć goście: tam znajdziecie przetwory przygotowane przez kuchnię Śląskiej Prohibicji, wykorzystywane do serwowanych potraw, tam też znajdziecie lodówkę z mięsem, które jest sezonowane na miejscu. Imponuje holistyczne podejście do prowadzenia restauracji, szacunek do produktu, do tradycji lokalnej, do pór roku i wykorzystania przestrzeni do maksimum.








Na głównej sali znajduje się kilkanaście stolików, a także scena z fortepianem, gdzie w weekendy organizowane są koncerty, spektakle teatralne i występy kabaretowe. Przestrzeń wypełniona jest książkami, gustownymi bibelotami, a na ścianach wiszą grafiki - to wszystko tworzy komfortową, ciepłą przestrzeń, w której aż chce się zwolnić, rozsiąść, delektować. Tuż przy głównej sali zamknięte za pięknymi, przeszklonymi drzwiami, znajdują się dwie jasne sale VIP, gdzie możecie zorganizować kameralne przyjęcie urodzinowe, kolację w gronie bliskich czy też lunch biznesowy.




Bardzo pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie osobna, oddzielona, duża sala, znajdująca się po drugiej stronie baru. Tam zorganizowany jest kącik z zabawkami dla dzieci, do dyspozycji jest kilkanaście krzesełek do karmienia, a w rogu stoi piękne pianino, przy którym nie raz siadają co odważniejsi goście. To wyjątkowe, że w tym przepięknym miejscu, znalazł się nie kąt, ale cała wielka sala, przeznaczona dla rodzin z maluchami, gdzie można zjeść, odpocząć nie przeszkadzając przy tym innym gościom znajdującym się w restauracji - często spotykających się tutaj w sprawach biznesowych.
Sama przyznaję, że nie raz rezygnowałam z wyjścia do restauracji z maluchami, tylko z tego względu - aby oszczędzić sobie, dzieciom i innym gościom stresu, bo przy największych staraniach dzieci potrafią być nieprzewidywalne w reakcjach i trudno od nich oczekiwać 100% opanowania, porównywalnego do zachowania dorosłego w miejscach publicznych.

Oczywiście, są przypadki kiedy to rodzice nie reagują właściwie, jednak najczęściej niestety brakuje dobrze zorganizowanej przestrzeni, oddzielonej od reszty lokalu, ale jednocześnie nie "osieroconej" - tak samo przyjemnej, dopieszczonej jak reszta, z ciekawym kącikiem dla dzieci. W Śląskiej Prohibicji, mam wrażenie, że tak właśnie przemyślano obecność rodzin z dziećmi: z otwartością i sprytem. Za to ogromny plus!




Przejdźmy do meritum, czyli do jedzenia :) Restauracji przewodzi urzekająca Magdalena Nowaczewska, finalistka 5 edycji Masterchef Polska, którą z występów na ekranie zapamiętałam jako osobę tryskającą energią, optymizmem i otwartością do ludzi. To, co prezentuje Chef Magdalena to kuchnia prosta, lokalna, bo czerpiąca ze śląskiej tradycji, sezonowa, wydobywająca z prostych połączeń maksimum smaku, dopieszczona i sformułowana w postaci pięknie podanych dań. Wszystko to, co tak bardzo cenię w gotowaniu.

Karta menu nie jest przesadnie rozbudowana: po trzy propozycje przystawek i dań dla dzieci, po dwie propozycje: sałat, zup, dań wege i dań rybnych oraz po cztery propozycje deserów. Najwięcej do wyboru jest dań głównych, z mięsem i drobiem. Lubię takie uproszczone decyzje, wybrałam więc krem z buraków oraz ravioli z dynią z sezonowej wkładki, które nazywane są tutaj po swojsku: ulepcami. 

Buracznik z jabłkiem, malinami i wędzonym twarogiem to talerz amarantowego kremu buraczanego, którego smak wspaniale podbija smak malin. Na dnie zanurzone są kluseczki z wędzonego twarogu, idealnie komponujące się z kremem. Do zupy podawane są rustykalne grzanki z razowego chleba.




Ulepce, czyli ravioli z dynią to misterną kompozycją delikatnych akcentów smakowych,  koronkowa robota na dosyć przaśnym temacie jakim są pierożki. Zachwyciło mnie to, że tak można podać takie proste danie. Wbrew pozorom, nie odczułam tutaj przesytu smaków: ravioli wypełnione dynią i masłem orzechowym, posypane kruszonka z orzechów laskowych, ze wstążkami marynowanej, pikantnej dyni oraz parmezanu.




Po oprowadzaniu po lokalu, sesji zdjęciowej i degustacji kremu oraz ulepców, na deser nie starczyło już czasu i miejsca ;), ale na pewno tutaj wrócę. W karcie bowiem widnieje rubryka "torty z szafy" i faktycznie, możecie wybrać sobie porcje deseru z gabloty znajdującej się w głównej sali. Ja, dzięki uprzejmości menadżerki oraz kelnera, mogłam na chwilę zajrzeć do cukierni, która znajduje się na terenie lokalu! Tak jest, wszystkie cukiernicze cuda wyrabiane są na miejscu, podobnie jak przetwory, natomiast w planach jest zagospodarowanie terenu w obrębie podwórza, w którym powstanie nie tylko letni ogródek, ale też szklarnia i mały sad!

Kibicuję więc Śląska Prohibicjo i czekam na rozwój pozytywnych wypadków, a Wam polecam to miejsce i zapraszam do komentowania: odpowiem na pytania i chętnie poznam Wasze opinie.

Ula :*


-
Śląska Prohibicja
ul Krawczyka 1
Katowice-Nikiszowiec

strona www
facebook
instagram